Vincas TRUMPA, W poszukiwaniu modelu historii Litwy XIX wieku

Nie posiadamy własnego, klarownego modelu historii XIX-wiecznej Litwy. W sposób ogólny mówimy o „okupowanym kraju” i „zniewolonym narodzie”, ale jaki jest ten kraj i ten naród? Czy „kraj” to starodawne Wielkie Księstwo Litewskie ze wszystkimi białoruskimi, ukraińskimi i polskimi ziemiami, czy wyłącznie etnograficzna Litwa, która stanowiła tylko maleńką, północno-zachodnią część byłego Wielkiego Księstwa, nie obejmującą nawet całego terytorium Generałgubernatorstwa Wileńskiego? Czy wspomniany „naród” to stara litewska warstwa pilnująca, której przedstawiciele coraz bardziej identyfikowali się z Polską, przyswajając sobie jej język i kulturę, czy nowy XIX-wieczny naród, oparty na rodzimym języku i rodzimej kulturze?

Jeżeli kwestia języka nie była tak ważna dla rozważań dotyczących wcześniejszych wieków, to w pracy o wieku XIX nie może ona w żadnym wypadku umknąć uwadze badacza. Nacjonalizm XIX-wieczny, zupełnie nowy fenomen w historii Europy, odwoływał się przede wszystkim do języka. Nie bez podstaw nazywany jest czasem nacjonalizmem lingwistycznym. Szymon Dowkont, który zadziwiająco szybko zrozumiał istotę nowego nacjonalizmu, nie mylił się, utożsamiając żywotność języka z istnieniem narodu. We wstępie do swojego dzieła pisał, że naród litewski stracił już prawie wszystko z wyjątkiem swego języka, który – jak krzak brusznicy – nawet w czasie największych mrozów zielenieje, świadcząc, że naród żyje jeszcze.[1] Może nie warto nawet dochodzić, czy Radziwiłł lub Sapieha znali litewski, ale koniecznie trzeba pytać, czy znali go Sierakowski i Kalinowski, i czy rozumieli znaczenie Litwy jako odrębnej jednostki etnicznej. Jeżeli walczyli o Litwę polską czy białoruską, nie można ich uważać za Litwinów ani – tym bardziej – za litewskich bohaterów narodowych.

Tym właśnie wiek XIX różni się od innych wieków naszej przeszłości. Nie zadając pytania o język, nie da się wyodrębnić rodzimego modelu historii XIX wieku od polskiego, ku któremu skłania się wielu autorów podręczników naszej historii. [...]

Periodyzacja procesu historycznego ma zawsze cechy arbitralnej decyzji, jednak nasz wiek XIX posiada wyraźnie określony charakter z czytelną datą początkową i końcową. Jego początek wiąże się z rokiem 1795, kiedy starą polsko-litewską Rzeczpospolitą podzielili między siebie jej trzej sąsiedzi. Zakończył się w 1918 roku Aktem 16 Lutego, kiedy etnograficzna Litwa ogłosiła się niepodległym, demokratycznym państwem, zrywającym wszelkie wcześniejsze więzy ze wszystkimi swoimi sąsiadami. Odpowiedź na pytanie, jak się to stało, wyczerpuje treść historii Litwy XIX wieku. Spróbujemy krótko przedstawić model tego procesu. [...]

Chcąc dobrze zrozumieć wiek XIX na Litwie, należy wyjaśnić, czym była ona w 1795 roku i czym stała się w latach 1917-1918. Akt 16 Lutego głosił odrodzenie niepodległej Litwy, w rzeczywistości jednak Litwa roku 1918 była zupełnie nowym państwem, nie mającym prawie nic wspólnego z historycznym Wielkim Księstwem Litewskim. Zaraz po ogłoszeniu Aktu Niepodległości, jeden z architektów nowej Litwy, Petras Klimas, napisał w artykule redakcyjnym „Lietuvos aidas” [litewski dziennik rządowy – uwaga tłumacza]: „Ten Akt to początek nowej epoki w naszej historii”. W tamtym okresie podobnie myślała większość działaczy litewskich, reprezentujących szerokie spektrum partii i stronnictw politycznych. Tylko Jonas Basanavičius twierdził, że jego partia to stare Wielkie Księstwo Litewskie. Nawet gdyby wtedy zwyciężyła komunistyczna koncepcja Vincasa Kapsukasa, nic by się w tym względzie nie zmieniło. Socjalistyczna Rosja zrezygnowała z idei „jednej i niepodzielnej Rosji” i stworzyła Związek Sowiecki jako federację państw narodowych i jednostek autonomicznych.

Każdy obiektywny badacz musiał przyznać, że w 1918 roku Litwa była nowym organizmem politycznym. Profesor Michał Romer, znawca konstytucjonalizmu i genezy nowoczesnej Litwy uznał, że „współczesne niepodległe państwo litewskie w zasadzie nie jest kontynuacją historycznego Wielkiego Księstwa”.[2]

Doktor Juozas Purickis, bardzo aktywny uczestnik procesu tworzenia tej nowej Litwy, również pisał, że w przygotowywaniu konstytucji 1922 roku „Litwa nie mogła wykorzystać żadnych doświadczeń z przeszłości. Ta przeszłość była zbyt odległa, zbyt różna od obecnej chwili, żeby dało się zastosować ówczesne zasady ustroju państwowego do obecnych czasów”.[3]

Trudniej pewnie będzie znaleźć zgodny sąd na temat tego, czym była Litwa w roku 1795. Jednym zdawało się, że jako polityczny podmiot międzynarodowy przestała ona istnieć już długo przed tą datą, że stała się polską prowincją, innymi słowy – była niczym. Mniej więcej tak myśleli przywódcy Sejmu Czteroletniego, ogłaszając Konstytucję 3 maja, w której nie było już nawet nazwy Litwy. Nie tylko nikt przeciwko temu nie protestował; ta Konstytucja była przez długie dziesięciolecia XIX wieku ideałem politycznym dominujących warstw społecznych, szczególnie młodzieży. Katarzynie II udało się, co prawda, stworzyć opozycję przeciwko reformom w postaci konfederacji targowickiej, ale powszechnie wiadomo było, że to petersburska intryga.

Z drugiej strony lubimy podkreślać, jak Litwa aż do samego końca starała się utrzymać swoją tradycję państwową i znaczenie względem Polski. W tym względzie szczególnie ciekawa jest najnowsza interpretacja Sejmu Wielkiego, zaprezentowana przez prof. A. Šapokę: „Tak więc 20 października 1791 roku przedstawiciele Litwy osiągnęli to, do czego dążono przez ponad 200 lat wspólnoty z Polską. Teza litewska, że Litwa stanowi równorzędny podmiot w ramach Rzeczpospolitej, zatriumfowała w momencie, kiedy chciano stworzyć pierwszą jednolitą władzę centralną dla obu państw”.[4] Z formalnego punktu widzenia to się zgadza. Wiadomo skądinąd, że ten ostatni akt unijny był zatytułowany „Zaręczenie Obojga Narodów”. W tej formule nie najważniejsze są słowa „obojga narodów”, które oznaczały w ówczesnym języku warstwy rządzące Polski i Litwy, ale słowo „zaręczenie”, które oznaczało niemal fizyczne zjednoczenie się tych warstw.

Podkreślając starania możnowładców litewskich o utrzymanie formalnej odrębności Litwy od Polski, nie możemy nie zauważać, jak daleko posunięto się już w kierunku utrwalania kontaktów i pełnej niemal asymilacji. Ciekawe, czy da się znaleźć w dziejach narodów taki przypadek, gdzie dwa całkowicie różne etnicznie narody zbliżyły się do siebie do tego stopnia, że ich wzajemne relacje łatwiej opisać terminami ze sfery cielesności niż z języka prawniczego. I rzeczywiście oba one stawały się coraz bardziej „jednym ciałem” i „jednym narodem”, jak się tego domagała unia lubelska; ciało to zaś coraz bardziej stawało się Polską, a naród – polskim narodem. Trzeba przypomnieć, że w 1770 roku z 911 księży na Litwie tylko 120 znało język litewski.[5] Litwa stopniowo zatracała swoje etniczne i polityczne oblicze.

Z kwestią etniczną nie liczyły się w ogóle mocarstwa rozbiorowe: część ziem litewskich zajęły Prasy, a większość – Rosja. Nie powstał nawet pomysł, aby nadać jakiś autonomiczny status wspomnianej części – jak to miało miejsce w przypadku Finlandii (1809) i Polski (1815). Na terenach byłego Wielkiego Księstwa wprowadzono zwykły system gubernialny. Z punktu widzenia Rosji Litwa, jako odrębna jednostka etniczna i polityczna, nie istniała. Rosyjskie elity polityczne nie znały żadnej „kwestii litewskiej” aż do drugiej połowy XIX wieku; była tylko „kwestia polska” lub problem „byłych polskich prowincji”.

Oczywiście nikt wtedy nie pytał chłopów pańszczyźnianych o opinię na temat Litwy 1795 roku. Z późniejszych nieco świadectw wnosić można, że dla nich tamta Litwa to Litwa panów, ci panowie zaś byli już wtedy prawie Polakami, dla chłopa to nie był „swój”, ale obcy pan. Szymon Dowkont, sam pochodzący „z ludu” i dobrze rozumiejący jego oczekiwania, zapewne dobrze odczytał tę „opinię”, pisząc: „sąsiedzi napadłszy podzielili się litewskim gospodarstwem (czytaj: państwem), świat (czytaj: ludzie prości) w tym czasie zmęczony gapił się na to w nadziei, że nowych panów łaskawszymi dla siebie znajdzie”.[6] W podobny sposób wypowiadał się Jan Gasztołd, jeden z przywódców powstania listopadowego, o szlacheckim pochodzeniu i demokratycznych poglądach, później emigrant we Francji. Chłopi uczestniczący w powstaniu tak się podobno wypowiadali: „Czy Moskal pan, czy Polak, chłop zawsze będzie chłopem, a pan – panem”. I Gasztołd wcale się takiemu rozumowaniu nie dziwi.[7] W innym miejscu ten sam autor jeszcze ostrzej przedstawia chłopską złość: „Wolność, która była przed przyłączeniem Litwy do Rosji, gorsza była od największej niewoli”. Co ciekawe, wśród różnych zarzutów chłopskich wobec panów znalazł się i ten, że panowie nie znali litewskiego. Nie ma cienia wątpliwości, że ani chłopstwo, ani wywodząca się z niego inteligencja nie mogły uważać Litwy 1795 roku za swój ideał, do którego warto dążyć i o który warto walczyć.

W takim właśnie stanie poniżenia znajdowała się Litwa w roku 1795. Juk to się stało, że wyrosła z niej Litwa 1918 roku – oto historia naszego XIX wieku.[...] Ten skomplikowany proces był stymulowany przez trzy potężne czynniki: konflikt polsko-rosyjski, konflikt litewsko-polski i konflikt litewsko-rosyjski. To one dyktowały dynamikę naszego XIX wieku.

Od razu trzeba zastrzec, że nie należy wyolbrzymiać żadnego z tych konfliktów. Najwyraźniej zaznaczał się konflikt polsko-rosyjski, ale jak słusznie zauważył W. Feldman – po 1815 roku nawet w Polsce „nikt nie myślał o zerwaniu więzi z Rosją”. Generalnie, po dwudziestoleciu rewolucji i wojen świat był zmęczony, spragniony pokoju i spokoju, dlatego ten konflikt był raczej podziemnym drganiem, które wychwytywał tylko dobry sejsmograf. Pierwszy jego etap został bardzo udramatyzowany przez Adama Mickiewicza i innych bojowników o wolność, należących do tzw. Wielkiej Emigracji. Wystarczy jednak przypomnieć, jak ciepło ten sam Mickiewicz – jako zesłaniec – został przyjęty w Rosji, jak po jego przyjeździe do Paryża czy podczas choroby w Rosji zbierano pieniądze, aby go wesprzeć, jak wreszcie po jego śmierci proponowano wystawić pomnik temu „naszemu sławnemu wrogowi”. Trzeba przyznać, że dziewiętnastowieczne konflikty nie były tak barbarzyńskie i odczłowieczone jak dwudziestowieczne.

Dla warstw rządzących Polski i Litwy utrata państwa była wielkim ciosem. Wielu mniemało, że wraz z państwem upadł też naród i język oraz że czas już wybrać sobie nowy naród i zostać Austriakiem, Prusakiem czy Rosjaninem. Nawet późniejszy wybitny patriota emigracyjny i autor hymnu legionów – Józef Wybicki, przyrównywał los Polski do Troi, Sparty czy Kartaginy. Przedstawiciele litewskich warstw rządzących wzdychali, nie mogąc choćby umrzeć wraz z Polakami, szybko jednak odżyli po tym pierwszym ciosie i zaczęli marzyć o ponownym połączeniu się z Polską, która po 1815 roku otrzymała szeroką autonomię i bardzo demokratyczną konstytucję. Uważny obserwator nastrojów litewskich tamtego okresu, Stanisław Morawski, tak pisał: „Oto w owym czasie i ci, co wiedzieli, czego chcą, i ci, co tylko wiedzieli, czego nie chcą, i ci, co zgoła nie wiedzieli, co myślą, życzyli, wzdychali do tego, żeby Litwa połączona była z Królestwem Polskim i jednakowych z nim używała dobrodziejstw”.[8]

Nie tylko marzyli, ale także robili w tym kierunku, co się dało, dlatego Wilno było czasem bardziej bojowe niż Warszawa. Spisek braci Ciecierskich, sprawy filomacko-filareckie i inne organizacje uczniowskie, powstanie listopadowe, konspiracja Szymona Konarskiego, ruchy „młodej Polski” w połowie wieku – wszystko to wskazuje, jak daleko sięgała ta walka o wolność. [...]

Czy okoliczności powyższe są jednak wystarczające, aby nazwać opisany konflikt konfliktem litewsko-rosyjskim, jak to się często czyni w naszych podręcznikach i literaturze historycznej? Nikt go wtedy tak nie nazywał: ani warstwy rządzące ówczesnej Litwy, ani studenci Uniwersytetu Wileńskiego czy uczniowie gimnazjów w Krożach czy Kiejdanach, ani administracja carska w Petersburgu czy Wilnie, ani tym bardziej litewskie chłopstwo, które zdawało się jakby ciągle powtarzać: „A mnie, chłopu, co do tego”.

Polska roku 1795 była czymś zupełnie innym niż Litwa w tym samym roku. Ma rację prof. Marian Kukieł, autor pięknej historii Polski XIX wieku, że w 1795 roku Polska nie była państwem w rozsypce, była już zaangażowana w reformy, postępowa, pełna dynamiki, ufności w swoje siły i w przyszłość.[9] Majowa Konstytucja stała się ideałem nadchodzących pokoleń Polaków, a powstanie kościuszkowskie zagrzewało ducha bojowego tych pokoleń. Ekspansja kultury polskiej w końcu XVIII wieku osiągnęła rozmiary większe niż kiedykolwiek w przeszłości, co się wkrótce przejawi w niezwykłym jej rozwoju na Uniwersytecie Wileńskim.

Niewątpliwie tymi ideałami i duchem walki zaraziła się też Litwa, a szczególnie szkolna młodzież. Szkoły na Litwie tamtego okresu, wyjąwszy niektóre placówki parafialne, nie tylko były absolutnie polskie, nie tylko nie uczono w nich litewskiego, ale wręcz zwalczano go i wszystkie inne tzw. „litwinizmy”. W naturalny sposób młodzież wychowana w takich szkołach przejęła patriotycznego polskiego ducha. Najwyraźniej się to zaznaczyło w okresie procesów uczniowskich w latach 1823-1824 i podczas powstania listopadowego. W dążeniach tej młodzieży nigdzie nie pojawiła się i nie mogła się pojawić Litwa jako odrębna jednostka narodowa,[10] bo takiej jednostki w ogóle jeszcze nie było. Być wolnym znaczyło zostać Polakiem. Nawet w litewskojęzycznych odezwach zachęcano do bycia Polakami, bo nawet „Bóg z Polakami”, a w powiecie trockim akt wybuchu powstania głosił: „Chcemy i za swą powinność uważamy stworzyć wespół z Polską jeden naród i siłę, i jedną się kierować Konstytucją”. Nic więc dziwnego, że i władze rosyjskie postrzegały tę walkę jako walkę przeciwko polskim wpływom na Litwie.

Sytuacja zasadniczo nie uległa zmianie w czasie powstania styczniowego, które Mikołaj Akielewicz słusznie nazwał „polską wojną z Moskalami”.[11] Co ciekawe, ten sam tytuł tego samego autorstwa w polskiej gazecie brzmiał: „Wiadomości o Naszej wojnie z Moskalami”. Warto tu podkreślić słowo „nasza”: dlaczego Akielewicz nie mógł użyć tego słowa w tytule litewskiej gazetki, przecież był zdecydowanym zwolennikiem unii z Polską? Nie wiem, czy ktokolwiek próbował odpowiedzieć na to pytanie; można się tylko domyślać, że w świadomości Akielewicza dojrzewały już dwa rozumienia Litwy: starej, polskiej Litwy i nowej – litewskiej, dla dobra której wiele uczynił. Wiedział, że powstanie było jeszcze walką o polską Litwę, odpowiadał jej tytuł „Polska wojna z Moskalami”. Nazywając powstanie „Naszą wojną z Moskalami”, zakładałby istnienie tej nowej litewskiej Litwy, której za wcześnie jeszcze było wojować z Rosjanami. Konflikt litewsko-rosyjski jeszcze się był nie narodził, ciągle trwał konflikt polsko-rosyjski. Akielewicz nie mógł wiele powiedzieć o tej „wojnie” na Litwie (nazywał ją zaledwie „wojenką”), żałował tylko, że jego rodzinna Gubernia Augustowska jest zupełnie uśpiona i pocieszał się, że na Litwie do przywództwa powstańczego przebijali się czasem prości chłopi (wspomina nazwiska Adomasa Bitė i Mykolasa Puidokasa). Czy aby nie chciał przez to powiedzieć, że czas by już zacząć myśleć o nowej klasie przywódczej na Litwie?

Nikt – jak dotychczas – nie badał dogłębnie stosunków polsko-litewskich w XIX wieku. Rozwijały się one na dwóch płaszczyznach: między Wilnem a Warszawą i wewnątrz Litwy. Na pierwszej płaszczyźnie można było tylko pytać, czy Polacy na Litwie różnią się czymś od Polaków w Polsce, bo o żywym narodzie litewskim Warszawa, podobnie jak Petersburg, nic nie wiedziała. Dla nich Litwini byli narodem, który zatonął gdzieś w odmętach przeszłości i nigdy z niej nie powróci. W zasadzie Warszawa niewiele wiedziała i nie bardzo też chciała wiedzieć o ówczesnych litewskich Polakach. Jak to zwykle bywa, stolicę nie bardzo interesuje, co się dzieje na prowincji; a Litwa była dla Warszawy tylko polską prowincją albo kolonią. Na przyjezdnego z Wilna spoglądano z takim zdziwieniem, jakby przyjechał z Ameryki, tak przynajmniej donosi korespondent wileńskich „Wiadomości Brukowych”, i to w okresie największego rozkwitu Uniwersytetu Wileńskiego. Autorom „Wiadomości Brukowych” wyjątkowo trudno to zrozumieć, bo dla nich Litwa to ta sama Polska („kraj nasz polski”), a oni – Towarzystwo Szubrawców – to tacy sami Polacy jak ci w Warszawie, a może nawet lepsi. (Tylko ścisła warszawska elita, np. Stanisław Staszic, rozumiała, że gdyby kultura polska nie rozkwitła w Wilnie, byłoby jej znacznie trudniej utrzymać się w Polsce właściwej.)

Co prawda czasem nazywali oni siebie Litwinami, ale między takim Litwinem i Polakiem nie było sprzeczności, tak jak nie ma jej między Anglikiem i Brytyjczykiem. Ładnie to wyraził Mickiewicz w swoich Księgach Pielgrzymstwa. Jaka różnica – pytał Mickiewicz – jeżeli jeden syn ma na imię Władysław, a drugi – Witold, jeżeli obaj z nazwiska są Polakami. Nie było też wielkiej różnicy między ich perspektywami na przyszłość; może tylko wśród Polaków wileńskich popularniejsza była idea unii, a w Warszawie – jednolitego narodowego państwa polskiego, jak je rozumiał Sejm Czteroletni i autorzy Konstytucji 3 maja. Litwa miała stanowić tylko kilka dodatkowych województw. Później, po powstaniu styczniowym, pod naciskiem administracji rosyjskiej, zaczęto unikać określenia „Litwin” czy „Polak” i ukuto termin „krajowiec”. Z tych właśnie krajowców rozwinął się silny nurt polskich federalistów dążących do stworzenia Wielkiej Polski, do której weszłaby Litwa, Białoruś i Ukraina.

Tymczasem nagle i nieoczekiwanie w początku XIX wieku na Litwie pojawiła się kwestia stosunków polsko-litewskich. Na Żmudzi (a może i w Wilnie) powstała grupa litewskich patriotów, którym – poza przeszłością Litwy – zaczęło jeszcze zależeć na współczesnym narodzie litewskim z jego językiem, obyczajem i folklorem. Zazwyczaj tę grupkę określa się mianem ruchu lituanistycznego, ale może nie będzie przesadą nazwanie go litewskim ruchem narodowym, dla którego Szymon Staniewicz napisał nawet swoisty hymn (Chwała Żmudzinom). Ruch ten znalazł też odzew w innych częściach Litwy, pociągając ku sobie takiego na przykład księdza Antoniego Drozdowskiego, i jednocześnie nieco zatrważając tych Litwinów, którzy zżyli się już z ideą tożsamości Litwina-Polaka. (Stąd pewnie kpiny Szubrawców w „Wiadomościach Brukowych” z Dionizego Poszki i jego „Baublisa”[12], które możemy postrzegać jako pierwszy symptom konfliktu litewsko-polskiego.) Czy aby nie w celu rozwiania tego rodzaju obaw Staniewicz napisał swoją znaną bajkę pt.: Koń i Niedźwiedź o tym, że ruch żmudzki nie musi być sprzeczny z ideami unijnymi? Nieco później, w połowie XIX wieku, Mikołaj Akielewicz – chłop z pochodzenia, ale lubiący przestawać z panami, bardzo dbając o język i kulturę litewską, agitował jednocześnie za unią Polski i Litwy, która jakoby nie musiała oznaczać polonizacji Litwy.[13]

Podobnie myślał Antoni Baranowski, piszący piękne strofy po litewsku i zatroskany o język litewski, ale tak samo głęboko i gorąco przekonany do unii polsko-litewskiej. Niektórzy przypisują mu autorstwo słowa „litwoman”[14], a zapaleniec J. Tumas-Vaižgantas nazwał go nawet nikczemnikiem. Z drugiej strony warszawscy Polacy uważali Baranowskiego, jak i Mikołaja Daukszę, za takich litwomanów, którzy, zatroskani o swój naród, jednak nie pozwolą siłą oderwać tej młodej Litwy od polskości.[15]

Istotnie wtedy jeszcze, w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku, na samej Litwie promowanie litewskości wydawało się tak nienaturalne, że mogło się zrodzić tylko w głowie szaleńca. Stąd miano litwomana, fanatyka narodowego, a może nawet religijnego. Tak było szczególnie we dworach. Gabrielė Petkevičaitė, która, jak wielu innych, świetnie potrafiła lawirować między dworem a wsią, [...] wspomina: „Sama słyszałam dyskusje ludzi stosunkowo inteligentnych: czy litwomania to sekta religijna, czy też panująca wśród młodzieży zaraźliwa psychoza”.[16]

Polemika litwomanów z polonomanami była szczytowym punktem konfliktu litewsko-polskiego na Litwie. Jak to zwykle w rodzinie, musiał to być konflikt ostry i zajadły. Maironis w wierszu Młoda Litwa wspomina:

 

Tych, co obudzić chcieli Giedymina groby

I język prastary ożywić,

Litwomanami za to nazwano

A nawet wrogami ojczyzny.

 

W rzeczywistości była tylko garstka tych litwomanów, J. Basanavičius z Petrasem Vileišisem, a Kudirka z Jablonskisem korespondowali jeszcze po polsku. Ten ostatni, wspominając gimnazjum w Mariampolu i rozmowy (oczywiście po polsku) z Kudirką, pisał: „W wyższych klasach byłem razem z V. Kudirką. I jakoś rozumieliśmy te swoje życiowe zmartwienia – rozmawiając, odkrywaliśmy, że nie powinniśmy się swojej mowy wstydzić, tylko mówiliśmy, że nie trzeba wszędzie tego języka używać, że tylko szaleńcy marzyć mogą o wprowadzeniu mowy litewskiej do publicznego życia naszego kraju, o różnych swoich pismach w tym języku, o swojej gazecie, o swojej literaturze, o swoich Kraszewskich i Mickiewiczach...”[17]

Największą przeszkodą dla tych swoich pism, własnej literatury i kultury była nie carska administracja, ale przekonanie większości (Maironis mówi „wszystkich”), że Litwa nie będzie mogła samodzielnie żyć, że swój los koniecznie będzie musiała związać z Polską. Kto myślał inaczej – ten był szaleńcem, „wrogiem”, teraz powiedzielibyśmy – dysydentem, godnym więzienia czy szpitala psychiatrycznego. Jeszcze w 1911 roku Romer pisał w „Wiadomościach Litewskich”, że choć poczyniono już znaczne postępy na drodze odrodzenia narodowego, „jednak jeszcze nie udało się przełamać przestarzałego poglądu litewskich Polaków, który kazał postrzegać Litwę jako część polskich Kresów, a naród litewski jako odłam narodu polskiego”.[18]

Jak warszawscy Polacy widzieli litewski ruch narodowy i polemiki litwomańsko-polonomańskie? Trzeba od razu zaznaczyć, że prawdziwi Polacy śledzili z niemałym zainteresowaniem to, co „Dziennik Poznański” nazwał w 1883 roku „objawem litewskim”. Był dla nich nowy i mało zrozumiały, bo i oni przyzwyczajeni byli do Mickiewiczowskiej definicji Polako-Litwina. Nie widzieli nic złego w tym, że Litwini (Żmudzini) chcą się modlić po litewsku z litewskich modlitewników. Kiedy się jednak okazało, że „Aušra” i inne litewskie gazety idą dalej jeszcze, prasa polska rzuciła się z furią na litewski ruch narodowy, uważając go za rosyjską lub niemiecką intrygę. Trwało to mniej więcej do 1918 roku.[19]

Najtrudniej jest mówić bezstronnie i chłodno o stosunkach litewsko-rosyjskich w XIX wieku. Fakt, że w końcu XVIII wieku ziemie litewskie zostały przyłączone do imperium rosyjskiego, w sposób oczywisty określa te stosunki jako opozycję krzywdziciela i pokrzywdzonego. Tak najczęściej stosunki te są przedstawiane przez nasze podręczniki historii. [...] W naszym przypadku władze carskie często lepiej od niektórych socjalistów i dekabrystów pojmowały interesy narodu litewskiego. Żeby dobrze zrozumieć istotę stosunków litewsko-rosyjskich trzeba sobie znowu uświadomić, czym była Litwa w 1795 roku. Dlatego tak bardzo podkreślamy ten moment w niniejszym artykule.

Mowa jest więc o stosunkach litewsko-rosyjskich, a nie Litwy i Rosji. Często te dwie rzeczy nie są rozgraniczane. Do XVIII wieku można było i należało mówić o stosunkach Wielkiego Księstwa Litewskiego i Imperium Moskiewskiego, a później Rosyjskiego, ale relacji tych nie należy automatycznie przenosić na wiek XIX, bo, jak już wspomniano, Litwa – jako jednostka polityczna i państwowa – przestała istnieć, zanim jej ziemie zostały przyłączone do Rosji. Inkorporowano je niejako odrębny podmiot społeczny i polityczny, lecz jako część byłego państwa polskiego. Długo stanowiły one główny obiekt konfliktu polsko-rosyjskiego, którego nie wolno utożsamiać z konfliktem litewsko-rosyjskim. Najpierw musiał powstać naród litewski, aby mogły się zrodzić jakiekolwiek jego relacje z innymi narodami. W procesie formowania się narodu, który to proces właśnie był najważniejszym faktem w historii Litwy XIX wieku, czynnik rosyjski nie był wyłącznie negatywny, jak wielu sądzi. Często przypadkowo, a czasem celowo, Rosja stymulowała to formowanie się, i to nie tylko poprzez zwalczanie wpływów polskich na Litwie, ale również dzięki bezpośredniemu wspieraniu rodów litewskich (żmudzkich) wtedy, kiedy nie było jeszcze mowy o narodzie.

Nie wiadomo, czy rzeczywiście Katarzyna II wyraziła program polityczny Rosji w nowo przyłączonych ziemiach byłego Wielkiego Księstwa trzema słowami: depoloniser, decatholiciser, demoraliser (zdepo-lonizować, zdekatolicyzować, zdemoralizować), ciekawe jest jednak, że nie ma tam słowa delithuaniser (zdelituanizować). Nie tylko Katarzynie II nie przyszła do głowy delituanizacja, takiej kwestii nie znał też słynny Murawiew, który generalnie realizował politykę Katarzyny II gorliwiej niż wszyscy wileńscy generał-gubernatorzy przed nim i po nim. Miał rację Jonas Totoraitis, pisząc przed 60 laty: „I jemu [Murawiewowi], i rozpustnej carycy litewskość wydawała się taka nikła, że nawet nie wspominali o niej jako o rzeczy, którą należy zniszczyć. Oboje myśleli, że zmarła ona dawno śmiercią naturalną”.[20]

Mimo to już od początku XIX wieku można mówić o jakichś stosunkach litewsko-rosyjskich. Miały one dwoisty charakter: po pierwsze – jednostkowe wysiłki rosyjskich etnografów, językoznawców i historyków, aby zapoznać rosyjską inteligencję z językiem i narodem litewskim. Po drugie – zwalczająca polskie wpływy na Litwie Rosja, która w sposób zupełnie niezamierzony ułatwiała rozwój narodu litewskiego. Jak wiadomo, już Katarzyna II twierdziła, że przyłączając ziemie litewskie, Rosja nie jest nic Polsce winna, a tylko odzyskała to, co niegdyś od niej oderwano i co do Polski nigdy nie należało. Trudno winić carycę, że na ziemiach tych nie dostrzegła narodu litewskiego, gdyż i on sam siebie wtedy jeszcze nie dostrzegał. Paweł I, w nienawiści do matki, odrzucił także jej politykę, faworyzując polską Litwę. Jego syn Aleksander I pod wpływem swego przyjaciela i ministra spraw zagranicznych Adama Czartoryskiego zrobił jeszcze jeden krok w tym kierunku i jakiś czas nosił się z myślą „zwrócenia” Litwy Polsce, ale tu stanął na przeszkodzie nacjonalizm rosyjski, rozbudzony nie tylko zwycięstwem nad Napoleonem, ale także nacjonalizmem polskim, wyraźniejszym w Wilnie niż w Warszawie. Tak zaczął się chroniczny konflikt polsko-rosyjski, o którym wcześniej była mowa.

Polacy byli w tym konflikcie zawsze na pozycjach przegranych, toteż zmniejszały się ich wpływy na Litwie: w szkole, sejmikach, w sądach, w końcu – po powstaniu styczniowym – także w Kościele. W 1840 roku generał-gubernator F. Mirkowicz oświadczył szlachcie wileńskiej: „Czas zrozumieć, że wiek waszej chwały już minął”,[21] zaś w 1860 roku sam car Aleksander II w tym samym Wilnie mówił: „Powiedzcie szlachcie, że jestem z nich niezadowolony, niech wiedzą i oni, i Europa, że tu nie Polska”.[22] Ledwo przemknęło kilka lat i kolejne powstanie, a to samo mniej więcej powtórzył biskup Maciej Wołonczewski w swoim kazaniu w katedrze kowieńskiej. Radził trzymać się swojego języka i „nie iść śladami sąsiadów Polaków, niechaj oni ze swoim chwiejnym i niestałym charakterem porządkują swoje sprawy według swego uznania”. Nie wierząc nawet w to, że Litwa może być kiedyś „samodzielnym narodem”, proponował jej pójście inną niż polska drogą. Oczywiście Wołonczewski nie wierzył też w to, że Litwini pokochają kiedykolwiek Rosjan jak braci.[23] A może? Jeżeli Polaków dało się pokochać, to dlaczego nie Rosjan. Wspomniany już Stanisław Morawski dopuścił myśl, że kiedyś może będzie można pokochać tę pannę Rosję jak własnego ojca i matkę.

Życie potoczyło się jednak w innym kierunku. Dopóki Rosjanie niszczyli polskie wpływy na Litwie, nikt się specjalnie tym nie przejmował, ale kiedy zaczęli narzucać rosyjskość w miejsce polskości w szkołach, prasie, a szczególnie w Kościele, wtedy wszyscy stanęli okoniem. Do tego jeszcze zwykle ciemna, grubiańska, miejscowa rosyjska administracja, o niskim morale, za to pełna próżności i pychy, skłonna do demonstrowania swojej wszechwładzy, gdzie trzeba i gdzie nie trzeba, nie licząca się nie tylko z prawem, ale nawet z zasadami dobrego wychowania... Tu też zaczął się ów konflikt litewsko-rosyjski, który wypełnił dużą część historii ostatnich dziesięcioleci XIX wieku i pierwszych XX. Dodatkowo zaostrzały go wąskie tendencje nacjonalistyczne w Petersburgu i na Litwie. W tym konflikcie naród litewski rozwinął się i dojrzał, jeżeli nie do niepodległego istnienia, to na pewno do pełnej kulturalnej i politycznej autonomii. Ze względu na wojnę i rewolucję Rosja była dla niepodległości Litwy mniejszą przeszkodą niż Polska.

Była też inna strona stosunków litewsko-rosyjskich, wyrosła z indywidualnych zainteresowań językiem litewskim, obyczajami, twórczością ludową i kulturą w szerokim słowa znaczeniu. Kiedy „Wiadomości Brukowe” i różne matrony bez szacunku odzywały się o „Baublisie” Poszki i jego starociach, a cenzorzy na Uniwersytecie Wileńskim nie puścili ani jednej litewskiej książeczki, profesor języka i literatury rosyjskiej na tymże Uniwersytecie, Iwan Łobojko (1786-1861), informował o tym hrabiego Rumiancewa, który w tym właśnie czasie zakładał muzeum historyczne w Petersburgu. Ten sam Łobojko dziwił się, dlaczego Uniwersytet miał dwóch cenzorów znających hebrajski i ani jednego ze znajomością litewskiego. Profesor utrzymywał kontakty z licznymi studentami żmudzkimi i ludźmi pióra, a nawet myślał o wydawaniu czasopisma po litewsku, któremu – jak myślał – nie brakłoby ani czytelników, ani autorów z grona żmudzkiego ziemiaństwa i duchowieństwa.[24] Nie należy zapominać, że wszystko to działo się w czasie słynnych procesów przeciwko filomatom, filaretom i innym uczniom, które to sprawy zostały przez rosyjskich urzędników i polskich propagandzistów rozdmuchane wręcz do rozmiarów wojny Imperium z dziećmi. Kiedy niedługo potem zmarł car Aleksander I, Dionizy Poszka, za namową Szymona Staniewicza, napisał elegię, w której głosił między innymi, że „zarówno on miłował Polaka i Moskala”. Można by pytać, dlaczego zamiast Polaka Poszka nie wpisał tam Litwina i Żmudzina. Odpowiedź jest prosta: nie chciał kłamać. „Polak” i „Moskal” oznaczali tu nie pojedyncze osoby a całe narody, Aleksander I mógł je miłować, bo wiedział o ich istnieniu i znał je. Nie mógł natomiast ani kochać, ani nienawidzić narodu litewskiego, bo o nim nic nie wiedział i nie znał go. W gruncie rzeczy nawet dla samego Poszki nie było do końca jasne, co to jest ten naród litewski. Dobrze znał chłopów litewskich i żmudzkich, ale naród nie może się składać z samych chłopów.

Obok Łobojki byli jeszcze inni rosyjscy etnografowie i językoznawcy interesujący się lituanistyką (Kepen, Praiss i inni), ale najważniejszy z nich to chyba Aleksander Hilferding (1831-1872), który bez powodu trafił do naszych podręczników historii jako rusyfikator i w ogóle niegodziwiec, chociaż pionierzy naszego ruchu narodowego (J. Basanavičius, J. Šliūpas) oceniali go dość pozytywnie. Hilferdingowi zależało już na politycznym losie narodu litewskiego.

Nawet po tym, jak zaognił się konflikt litewsko-rosyjski o szkoły, prasę i Kościół, rosyjskie kręgi intelektualne zachowały wiele sympalii dla narodu litewskiego. Jak obliczył prof. V. Merkys, w sprawie zakazu druku większość rosyjskich gazet i czasopism była po litewskiej stronie.[25] Stosunki litewsko-rosyjskie w XIX wieku nie przerodziły sią w trwały antagonizm narodowy, jak na przykład stosunki polsko-rosyjskie czy litewsko-polskie. Nawet w okresach największych napięć nie było między Rosjanami i Litwinami takiego antagonizmu. Niepotrzebnie dzisiaj niektórzy, zawłaszczywszy polski model historii poprzedniego stulecia, próbują cofać ten antagonizm aż w wiek XIX.

 

Waszyngton, 1980

 

Przedruk z: Vincas Trumpa, Lietuva XIX aiuje, Chicago 1989

 



[1] Būdas senovės lietuvių kalnėnų ir žemaičių, w: Raštai, Vilnius 1976, t. 1, s. 408.

[2] M. Roemeris, Lietuvos konstitucinės teisės paskaitos, Kaunas 1937, t. 1, s. 19.

[3] Pirmasis Nepriklausomos Lietuvos dešimtmetis, 1918—1928, Kaunas 1930, s. 112-113.

[4] Lietuvių enciklopedija, t. 4, s. 515.

[5] S. Bednarski, Upadek i odrodzenie szkół jezuickich w Polsce, Kraków 1933.

[6] S. Daukantas, Raštai, t. 1, s. 646.

[7] J. Goštautas, Ponas Teisėjaitis arba pasakojimas apie Lietuvą ir Žematiją, Vilnius 1967, s. 86.

[8] S. Morawski, Kilka lat młodości mojej w Wilnie, 1959.

[9] M. Kukieł, Dzieje Polski porozbiorowej, 1963.

[10] M. Lukšienė, Lieruvos švietimo istorijos bruožai XIX a. pirmoje pusėje, Kaunas 1970, s. 456.

[11] Prasa tajna z lat 1861-1863, 1970 cz. 3, s. 194-198.

[12] W Baublisie zebrał Poszka liczne eksponaty etnograficzne, głównie ze Żmudzi, i stworzył rodzaj małej ekspozycji (uwaga tłumacza – K.K.).

[13] A. Janulaitis, Mikalojus Akelaitis, Vilnius 1969, s. 34.

[14] J. Bagdonas, Iš mūsų kovū ir žygių, Kaunas 1930, s. 11.

[15] A. Brückner, Polska i Litwa w dziejowym stosunku, Kraków 1914, s. 389.

[16] Krislai, Wilno 1966, s. 467.

[17] A. Piročkinas, Prie bendrinės kalbos ištakų..., Vilnius 1977, s. 24.

[18] G. Petkevičaitė, Pasikalbėjimai, Wilno 1967, s. 757. Cytując te słowa, autorka zauważa, że Romer był bodaj jedynym, który rozumiał swoje obowiązki wobec kraju.

[19] J. Ochmański, Litewski ruch narodowo-kulturalny w XIX wieku, 1965

[20] J. Totoraitis, Lietuvos atgijimas, Chicago.

[21] D. Fajnhauz, Ruch konspiracyjny na Litwie i Białorusi 1846-1848, Warszawa 1965, 18.

[22] A. Janulaitis, Op. cit., s. 51.

[23] A. Alekna, Žemaičių vyskupas Motiejus Valančius, Chicago 1974, s. 170-171.

[24] A. Kaupuža, XIX a. pradžios Lietuvos kultūros veikėjai pagal prof. N. Lobojkos susirašinėjimą su N. P. Rumiancevu, Muziejaus steigėju, „Literatūra”, X (1967), s. 165-199.

[25] V. Merkys, Nelegalioji lietuvių spauda kapitalizmo laikotarpiu, Yilnius 1978, s. 116-117.

Dodatkowe informacje